Standard jutra, tłumaczenie na wczoraj


OkładkaGdy zapowiadałem, że recenzje książek, które były bohaterkami wpisu o unboxingu, pojawią się ASAP, wcale nie kłamałem. 5 miesięcy, które od tego czasu minęły to po prostu liczbowa wartość tego ASAP, co daje mi duże szanse na karierę w administracji, jeśli nie państwowej, to na pewno unijnej. Chyba, że będę miał takie problemy z tłumaczeniem, jakie występowały w książce HTML5. Nieoficjalny podręcznik. Forma przeszkadzała w odbiorze całkiem dobrej treści.

Nie należy oceniać książki po okładce, mawiają. Tu jednak redakcja polskiej wersji książki „HTML5. The missing manual”. nie pozostawiła mi innej możliwości. Skąd, czemu i jaki do diaska nieoficjalny? Gdzie jest oficjalny? „The missing manual” to cała seria różnych książek mówiących o szerokim spektrum tematów – umysł, zdrowie, JavaScript. Czemu tak okaleczono tę serię tłumacząc to jako nieoficjalny podręcznik? Tym bardziej, że ów „brakujący” byłby tu i całkiem niezły stylistycznie i znacznie bardziej trafny. Przy wtórze dźwięku zgrzytających zębów zaglądamy jednak do środka.

Niestety, pod względem językowym w środku nie jest lepiej. Bardzo zabawna jest wpadka z regular expression przetłumaczonym jako „wyrażenie zwykłe” – to jednak raczej wina korekty, niż tłumacza – w wielu innych miejscach występują poprawne tłumaczenia tego terminu. Jak widać wyrażenia regularne potrafią przysporzyć trudu nie tylko programistom.

Najbardziej jednak denerwuje tendencja do bezwzględnego tłumaczenia wszystkiego z angielskiego na polski. Kończy się to tym, że obiekt Web Worker – służący wykonywaniu JavaScriptowych obliczeń w tle działania strony – jest uparcie nazywany obiektem pracownika. A także tym, że choć z JavaScriptem mam już jakiś czas do czynienia, nie miałem pojęcia czym jest funkcja wplatana, dopóki nie zobaczyłem przykładu z funkcją użytą inline. Mam też mieszane odczucia co do sformułowań „obstylować” i „zasady HTMLu”… Szukałem pomocy na stronach poradni językowej PWN, ale okazało się, że „Niestety, limit pytań, które można dziś zadać poradni językowej, został wyczerpany”. W archiwalnych odpowiedziach też nie znalazłem konkretnych rozstrzygnięć. Z drugiej strony dbająca o język Rada Języka Polskiego pewnie niedługo zgodzi się, żeby mówić „poszłem” nawet kiedy ma się daleko, więc chyba nie ma to większego znaczenia. Ale dość już o języku polskim, przejdźmy do HTMLa.

Nie jest to podręcznik do HTMLa – mówiąc krótko nie nauczymy się dzięki niemu podstaw tworzenia stron internetowych. I to akurat bardzo dobrze, bo nie dałoby się ogarnąć jedną zwartą publikacją nauki HTMLa jako języka znaczników i jednocześnie opisać wszelkich technologii webowych, które zgromadziły się pod szyldem HTML5. To bardzo dobra decyzja, może jednak skutkować drobnymi nieporozumieniami i zawodem u czytelników – zwłaszcza tych zaczynających przygodę z webdevelopmentem – oczekujących czegoś innego. Żeby temu zaradzić, kupując tę książkę możemy na stronie Helionu przejrzeć spis treści i przykładowy rozdział. Ustrzegło mnie to już wielokrotnie przed rozczarowaniem, gdy tytuł publikacji nie dawał wystarczającej jasności co do treści.

Skoro już jesteśmy przy jasności treści – dużo miejsca na początku książki poświęca się semantyce znaczników. Nowe elementy semantyczne są omówione dość łopatologicznie i wyczerpująco, ale doskonale wiadomo, że poprawne ich używanie to nie tylko kwestia znajomości teorii, ale także wyczucia i doświadczenia, o czym przekonuje również autor. W kolejnych częściach poznajemy dalsze fragmenty HTML5 – zajmujemy się multimediami, zagadnieniami CSS3, poznajemy nowe API JavaScriptu – canvas, magazyn lokalny, możliwości aplikacji offline, geolokalizację czy wreszcie nieszczęsne obiekty Web Worker. Książkę kończą krótkie przewodniki po CSS3 i JavaScript. Użyte przykłady są nienachalne i życiowe (czego nie można powiedzieć o przykładach z innego „zaginionego” podręcznika).

W skrócie, książka jest skierowana do webdeveloperów, którzy chcieliby uporządkować sobie to, co wiedzą, widzieli lub słyszeli o wszystkim, co wrzucono do worka HTML5. I choć w tym wpisie więcej miejsca było poświęcone na narzekania niż pochwały, to pomijając wpadki techniczne, książka jest godna polecenia – po zapoznaniu się z nią, można wygodnie do niej sięgać jako leksykonu, ponieważ treści są dobrze podzielone i łatwo dostępne. Fabuła nie jest może porywająca, ale znam dużo nudniejsze opowieści, które doczekały się nawet ekranizacji.

W większym skrócie: porządna książka, półkę lub dwie niżej od Crockforda i Meyera, ale też przydatna rzecz.

, ,